Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A! — rzekł Fauchelevent. Jest dziecko!
Nie dodał ani słowa i szedł za Janem Valjean, jak pies za swym panem.
W niespełna pół godziny potem, Cozetta rumiana od płomieni dobrego ognia, spała w łóżku starego ogrodnika. Jan Valjean włożył chustkę i surdut, odszukano i podniesiono kapelusz przez mur przerzucony; gdy Jan Valjean wdziewał surdut, Fauchelevent odpasał rzemień z dzwonkiem, który teraz zawieszony na gwoździu przy koszu, ozdabiał ścianę. Dwaj ludzie grzeli się oparci łokciami o stół, na który Fauchelevent podał bochenek czarnego chleba, kawał sera, butelkę wina i dwie szklanki; stary rzekł do Jana Valjean kładąc rękę na jego kolanie:
— A! ojcze Madeleine! nie poznaliście mię od razu! Ocalacie życie ludziom, a potem ich nie poznajecie! O, to źle! ale oni pamiętają o was! niewdzięczni jesteście!