Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz2.pdf/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzekła — niema wody! potem umilkła na chwilę. Dziecię wstrzymało oddech.
— Ba! — mówiła dalej Thenardierowa, przypatrując się szklance z wodą; — tego wystarczy.
Cozetta zabrała się znów do roboty, ale przez dobry kwadrans serce gwałtownie skakało jej w piersiach.
Rachowała upływające minuty, pragnąc jak najprędzej doczekać się jutra.
Niekiedy pijący za stołem wyglądając na ulicę wołali: — Ciemno jak w piecu! — lub: — kot by zabłądził bez latarki o tej godzinie!
Nagle wszedł kramarz, który stanął na nocleg w oberży i rzekł surowo:
— Nie napojono mojego konia.
— Gdzież tam, napojono — rzekła Thenardierowa.
— Powiadam ci moja matko, że nie — odparł kramarz.
Cozetta wylazła z pod stołu.
— Ale tak, panie, koń pił, pił z wiadra pełniuteńkiego, samam mu podawała wodę i mówiłam do niego.
Nie było to prawdą. Cozetta kłamała.
— Patrzajcie ją, nie większa od pięści a łże aż ściany trzeszczą — zawołał kramarz. Powiadam ci mała hultajko, że nie pił. Dyszy on w taki sposób, gdy się nie napije, że poznam zaraz.
Cozetta upierała się dodając głosem ochrzypłym z trwogi ledwie dosłyszanym:
— I jak pił jeszcze!
— No, dość tego — zawołał rozgniewany kramarz — napoić mego konia i basta!
Cozetta wróciła pod stół.
— Naturalnie — rzekła Thenardierowa — jeżeli koń nie pił, trzeba go napoić.
Potem oglądając się, dorzuciła:
— No, ty tam gdzie się chowasz?