orderu, dawał pieniądze małym hultajom, których spotkał na drodze. Zawsze mi na myśl przychodziło, że kryje się pod tem jakaś zła historja.
Mianowicie „w salonach“ gadano w tym duchu.
Pewna stara dama, prenumeratorka dziennika Biała chorągiew, zrobiła tę głęboką uwagę, której przeniknąć niepodobna:
— Wcale mię to nie smuci. Będzie to nauką dla Buonapartystów!
Tak znikło w M. — nad M. — widmo, które się zwało p. Madeleine. Tylko trzy, lub cztery osoby pozostały wierne jego pamięci, Do tej liczby należała stara jego odźwierna.
Wieczorem tego dnia zacna staruszka siedziała w swej stancyjce przerażona, rozmyślając smutnie. Fabryka cały dzień była zamkniętą, brama zasunięta ryglami, a ulica pusta. W domu były tylko dwie zakonnice: siostra Perpetua i siostra Symplicja, czuwająca przy ciele Fantiny.
Gdy zbliżyła się godzina, w której p. Madeleine zwykle powracał do domu, poczciwa odźwierna machinalnie się podniosła, wzięła klucz z szafki i świecę, którą mu podawała, gdy wszedł na górę do siebie; klucz zawiesiła na gwoździu i postawiła z brzegu świecę, jakby go oczekiwała. Później usiadła na krześle i zamyśliła się smutnie. Biedna staruszka uczyniła wszystko to bezwiednie.
Upłynęło blisko dwie godziny, gdy rozbudziła się z marzenia i zawołała: Chryste Panie! zawiesiłam klucz na gwoździu! W tej chwili otworzyło się okienko stancji, wsunęła się ręka przez otwór, wzięła klucz, świecę i zapaliła ją u łojówki obok stojącej.
Odźwierna podniosła oczy, otworzyła usta, krzyk zamarł jej w gardle.
Poznała tę rękę, to ramię, ten rękaw surduta.
Był to p. Madeleine.
Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/418
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.