Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/334

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zachował je podobnie jak srebrne lichtarze, aby mu zawsze przypominały przeszłość. Tylko pozostałość z galer starannie ukrywał, a świeczniki biskupa pozostawił na widoku.
Ukradkiem spojrzał na drzwi, jakby się lękał, by ich kto nie otworzył, chociaż były na zamek zamknięte, potem schwycił odrazu w garść łachmany, kij i mantelzak, i nie spojrzawszy nawet na rzeczy, które lat tyleż z narażeniem się na największe niebezpieczeństwo przechowywał religijnie, rzucił wszystko w ogień.
Zamknął szafkę i podwajając ostrożność zbyteczną teraz, bo szafka była próżną, starannie zasłonił drzwiczki, przysunąwszy ciężką komodę.
Po kilku minutach czerwona łuna oświeciła pokój i mur przeciwka; łachmany płonęły w ogniu, kij syczał i pryskał iskrami na środek pokoju.
Gdy spaliły się szkaradne szmaty z mantelzaka, zabłyszczało coś w popiele. Schyliwszy się, łatwobyś rozpoznał monetę srebrną. Prawdopodobnie była to sztuka czterdziesto susowa, skradziona Sabaudczykowi.
Nie patrzył na ogień i przechadzał się jednostajnym krokiem.
Nagle spojrzenie jego padło na dwa świeczniki srebrne, słabo połyskujące przy blasku ogniska.
— Ba! pomyślał — nie całego Jana Valjean wrzuciłem w ogień: trzeba i to zniszczyć.
Zdjął z kominka dwa świeczniki.
Ogień był dość silny, mógł łatwo je przetopić na sztabę.
Nachylił się ku ognisku i grzał się przez chwilę.
Uczuł błogi wpływ ciepła i rzekł: — Jak miłe ciepło!
Jednym świecznikiem poruszył żarzące się węgle.
W minutę były obydwa w ogniu.
W tej chwili zdało mu się, że słyszy głos, wołający wewnątrz niego: Janie Valjean! Janie Valjean!