Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za pochodnię. Przypatrując się baczniej temu widziadłu własnego sumienia, dostrzegł kształty ludzkie; pochodnią tą był biskup.
Sumienie jego kolejno rozważało dwóch ludzi, stawionych naprzeciw siebie: biskupa i Jana Valjean. Pierwszy zdawał się nieodzownym do zniszczenia drugiego. Dziwnym skutkiem tego rodzaju złudzeń wyobraźni, w miarę jak głębiej zatapiał się w marzeniu, biskup rosł, olbrzymiał, rozpromieniał się w jego oczach, a Jan Valjean malał i niknął. Wkrótce stał się cieniem, w końcu znikł zupełnie. Pozostał sam biskup.
I zapełniał całą duszę tego nędznika przecudną światłością.
Jan Valjean długo płakał. Płakał gorącemi łzami, płakał szlochając, z większą słabością niż niewiasta, z większym przestrachem niż dziecię.
Gdy tak płakał, coraz bardziej rozwidniało się w jego umyśle; oświecał go blask nadzwyczajny, blask zachwycający i straszny zarazem. Życie przeszłe, pierwszy błąd, długa pokuta, zewnętrzne zbydlęcenie, zatwardziałość wewnętrzna, wypuszczenie na wolność i słodka nadzieja zemsty, przygoda u biskupa, ostatni czyn haniebny — to skradzenie czterdziestu su chłopięciu, zbrodnia tem nikczemniejsza, tem potworniejsza, że w ślad szła za przebaczeniem biskupa: wszystko to ujrzał jasno, w świetle, którego nigdy jeszcze nie widział. Patrzył na życie swoje i wydało mu się okropnem; patrzył na duszę, dusza własna wydała mu się straszną. A jednak na to życie i na tę duszę spływało światło łagodne. Zdał się widzieć szatana w rajskiej jasności.
Ile godzin tak przepłakał? co później uczynił? gdzie poszedł? nie dowiedziano się nigdy. To jedno zdaje się pewnem, że tejże nocy woźnica, przejeżdżający z Grenobli do D., mijając o trzeciej godzinie z rana plac katedralny, widział w cieniu klęczącego na bruku i modlącego się człowieka przed drzwiami monsiniora Benvenuto.