Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
84
WIKTOR HUGO.

Król podniósł się i postąpił ku oknu. Naraz otworzył je ze wzruszeniem gwałtownem:
— A, na Chrystusa rany! prawda! — krzyknął, klaszcząc w dłonie — otóż mi łuna nad Miastem! Starosta gore. Niechybnie. Nie może być co innego. O, poczciwy mój ludku! przychodzisz mi nareszcie w pomoc przeciw ohydnej tej magnateryi.
Zwracając się zaś do Flamandczyków, rzekł:
— Chodźcie, zobaczcie, mości panowie. Nieprawdaż, że to pożar tak się czerwieni?
Dwaj Gandawczycy zbliżyli się.
— Ogromny ogień — rzekł Wilhelm Rym.
— Uha! — dodał Coppenole, któremu w oczach rozbłysło naraz — to mi przypomina płomienie domu pana na Hymbercourt. Niezły musi tam być buncik!
— Tak ci się zdaje, panie Coppenole? — I wzrok Ludwika XI zapałał niemal tak samo radośnie, jak wzrok szewca. — Wszak prawda, że niełatwo mu się oprzeć?
— Hm, krzyżu Pański! Mniemam, że Wasza Królewska Mość niejedną rycerską chorągiew zmuszony tu będzie nadszczerbić.
— Ja?... o! co do mnie, to rzecz wcale inna — odparł król z żywością. — Gdybym chciał...
Coppenole wtrącił śmiało:
— Jeśli tylko bunt jest tem, co przypuszczam, to nie dość chcieć, Najjaśniejszy Panie.
— Kumie, — rzekł Ludwik XI — z dwiema chorągwiami pocztu mego i śmigownicą jedną i drugą, targ czerni hultajskiej byłby niedługi.