Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
31
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

z samego stąpania pochodzić. Lecz i ta słaba wrzawa nie dochodziła głuchego, i tłum ten zdawał mu się zbiorem umarłych, niemych, postępujących bez szmeru, w cichości. Byłato mgła, pełna ludzi, cienie, postępujące w cieniu.
Bojaźń odezwała się w duszy Quasimody, bo dawne podejrzenia niebezpieczeństwa, grożącego cygance, stanęły mu w pamięci. Czuł, że zbliża się jakieś gwałtowne zajście. W tak krytycznej chwili odbył naradę z sobą samym, naradę prędką i rostropniejszą, niżby się spodziewać należało po tak wadliwym organizmie. Czy ma obudzić cygankę? czy jej ułatwić ucieczkę? — ale jak? — którędy? — przez rzekę? — kiedy łodzi nie ma? — czy lądem? — ulice osaczone przez tłum. Jeden widział tylko środek: dać się zabić na progu kościoła, opierać się do ostatka, a nie strwożyć Esmeraldy, nie zakłócić jej snu. Dość wcześnie się przebudza, kto ma umierać. Zrobiwszy to postanowienie, zaczął badać „nieprzyjaciela“.
Tłum na placu rósł z każdą chwilą. Quasimodo domyślał się przecież, że nie wiele robi hałasu, bo okna ulic i na placu pozostawały zamknięte. Nagle światło zabłysło i siedem, albo osiem zapalonych pochodni przesunęło się po placu. Quasimodo ujrzał wtedy wyraźnie gromadę mężczyzn i kobiet, uzbrojoną w kosy, widły, kusze i miecze, których żelezce błyszczały przy ogniu. Przypomniał sobie ten lud, i zdawało mu się, że poznaje wszystkie te twarze, które go przed kilkoma miesiącami okrzyknęły głową błaznów. Jeden z mężczyzn, wstąpiwszy na wzniesienie z pochodnią w dłoni, zdał się mieć mowę; armia zrobiła obrót, jak-