Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.IV.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
24
WIKTOR HUGO.

Jakaś dziewczyna nuciła:

Dobranoc ojcze i matko!
Ognie już gasić potrzeba.

Dwóch, grających w karty, kłóciło się.
— Walet! — wołał jeden, okropnie zaczerwieniony — mówiłem ci, graj w trefle.
— Uf! — zawył Normandczyk, którego poznać było można po akcencie nosowym. — Natkało się tyle ludzi, że jeden drugiego nosa widzieć nie może.
— Dzieci! — mówił do słuchaczy książę Egiptu — czarownice francuskie idą na szabas bez miotły i łopaty, tylko z czarodziejskiemi wyrazami. Czarownice włoskie idą z kozłem, który ich czeka przy bramie. Wszystkie wychodzą kominem.
Głos młodego hultaja, uzbrojonego od stóp do głowy, zagłuszał wszystkich.
— Wiwat! — wołał — pierwszy raz dzisiaj jestem pod bronią. Na Boga, dajcie mi pić, bo jestem truandem! Moi przyjaciele, nazywam się Jan Frollo du Moulin i jestem szlachcicem. Bracia! piękną zrobimy wyprawę. Jesteśmy waleczni. Oblężymy kościół, wyważymy drzwi, porwiemy dziewczynę, ocalimy ją od sędziów i katów, zrabujemy klasztor, spalimy biskupstwo, a to wszystko uczynimy tak prędko, że prędzej niż burmistrz zje talerz zupy. Nasza sprawa jest słuszną! zrabujemy katedrę i basta. Moi przyjaciele, słuchajcie, jestem truandem z serca, argotczykiem z duszy. Byłem bogatym i zjadłem mój majątek. Moja matka chciała, żebym był oficerem, ojciec chciał mię kierować na księdza, ciotka na radcę, babka na kancle-