Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i obracając w rękach czapeczkę z wyrazem niewinności, — chciałem cię właśnie prosić...
— O co?
— O trochę nauki moralnej, której bardzo potrzebuję.
— Jehan nie śmiał dodać głośno; „I trochę pieniędzy, których potrzebuję jeszcze więcej“. Ostatnia ta część jego frazesu została mu w myśli.
— Jestem bardzo z ciebie niezadowolony, — rzekł archidjakon zimno.
— Niestety! — westchnął Żak.
Ksiądz Klaudjusz zakreślił krzesłem ćwierć obrotu i mocno wpatrzył się w Jehana.
— Rad bardzo jestem, że cię widzę.
Wstęp był zatrważający. Jehan gotował się do wytrzymania gwałtownego ataku.
— Jehanie, odbieram codzień skargi na ciebie. Co znaczy ta bójka, w której pokaleczyłeś małego wicehrabiego Alberta de Ramonchamp?
— E! — odparł Jehan, — bagatelka, jakiś nędzny paź, który się bawił obryzgiwaniem żaków, galopując po błocie!
— A cóż mi powiesz, — ciągnął archidjakon, — o tym M ahiecie Fargelu któremu rozdarłeś odzież Tunicam dechiraverunt, opiewa zażalenie.
— A ba! jakaś licha kapota! czy nie o tem mówicie?