Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kat z półksiężycem liczy trzydzieści sześć jedynek po dwadzieścia sześć sous i sześć denarów turnejskich, sztuka w sztukę? co mi po tem, skoro nie mam złamanego nawet szeląga, aby postawić na podwójną szóstkę? O! konsulu Cyceronie, nie twoja to parafraza w rodzaju: quemadmodum, lub też: verum enim vero, wybawi mię z tej niefortunnej przygody.
Ubierał się smutny. Gdy wkładał trzewiki, myśl pewna zaświtała mu w głowie, ale odepchnął ją z razu; myśl ta jednak wróciła po niejakim czasie, i żak włożył kamizelkę na wywrót; co było widocznym dowodem gwałtownej walki wewnętrznej. Wreszcie, ciskając silnie czapką 0 ziemię, zawołał:
— Pal go licho! niech się stanie, co się ma stać. Pójdę do mego brata! Będę miał kazanie, ale i dukat będzie.
Po tych słowach zarzucił pośpiesznie na plecy opończę podbitą futerkiem, podniósł czapkę 1 wybiegł, jakby go w pięty parzyło.
Udał się ulicą la Harpe ku Staremu Miastu. Gdy przechodził koło ulicy la Huchette, zapach pieczeni, które tam ustawicznie kręcono na rożnach połechtał jego powonienie i zgłodniały żak posłał czułe spojrzenie ku cyklopskiej tej garkuchni, na widok której Franciszkanin Calatagirone wykrzyknął pewnego dnia patetycznie: Veramente