Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/460

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cząt nie miał? Jeśli zaś je masz, nic że ci się nie przewraca we wnętrznościach, gdy one skomlą?
— Odrzucić kamień — powiedział Tristan — już się nie trzyma. Drągi podważyły ciężką bryłę. Był to ostatni szaniec matki. Rzuciła się nań chcąc go zatrzymać; zadarła głaz paznokciami, lecz osadzisty piaskowiec poruszony p^zez sześciu ludzi, wymknął się i zwolna osunął na ziemię wzdłuż żelaznych lewarów.
Matka, widząc wyłom dokonany, padła przed otworem w poprzek, jakby własnem ciałem zagrodzić chciała wstęp do celki i łamiąc ręce, tłukąc głowę o posadzkę, wrzeszczała głosem chropawym od zmęczenia:
— Ratujcie! gore! gore!
— Teraz wziąć dziewczynę! — rzekł Tristan niewzruszony.
Matka popatrzyła na żołnierzy w sposób tak rozwścieklony, że większą ochotę mieli cofnąć się niż postąpić naprzód.
— Cóż znowu! — jął wojewoda — Henriet Cousin, ty?
Nikt z miejsca nie ruszył.
— A na rogi Lucypera! czy tacy z was rycerze? lękacie się kobiety?
— Miłościwy panie — odezwał się Henriet — czy to nazywasz kobietą?
— Ma grzywę lwią — dodał inny.