Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/451

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czarownica nie uciekła ulicą Baranią. Łańcuch zaciągniętym tam był noc całą i strażnik nikogo przechodzącego nie widział.
Tristan, którego twarz zasępiała się coraz bardziej, spytał Guduli:
— Co na to masz do powiedzenia?
Ona i temu wypadkowi usiłowała stawić czoła.
— To wielmożny panie, że nie wiem, żem się omylić mogła. Jakoż, w istocie, myślę, że się przebrała na drugi brzeg wody.
— W stronę tedy przeciwną — mówił Tristan.
— Ależ nie jest prawdopodobnem, by się odważyła wracać do Grodu, gdzie ją ścigano. Kłamiesz tedy stara...
— Przytem — napomknął żołdak pierwszy — nie ma żadnej łodzi, ani u tego, ani u tamtego brzegu.
— Wpław się rzuciła — jękła kobieta, broniąc pozycji do ostatka.
— Alboż białogłowy mogą pływać! — wtrącił żołdak.
— A do szatana! długoż­ૹto nas myślisz okłamywać? — zawołał Tristan z gniewem. Czarownicy licho nie weźmie, na jej zaś miejscu ciebie tymczasem powieszę. Kwandransik pytałki wyciągnie ci kostkę prawdy z gardła. Chodźno wacani za nami.