Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słuszność... Napaść to na mnie. Czarownica jest pod opieką kościoła, kościół pod moją opieką. A jam sądził, że chodzi o pana Starostę! Niema co, przeciwko mnie!
Wściekłością odmłodzony począł biegać po izbie; lis zmienił się w hyjenę. Złość go zdawała się dławić, że do słowa dojść nie mógł. Nagle zabrzmiał jak trąba bojowa: — W pień, Tristan! w pień to gałgaństwo! Na koń, Tristan! przyjacielu mój! wytnij! do nogi!
Po przejściu pierwszego gniewu poszedł siąść na swe miejsce, i rzekł ze wściekłością pohamowaną i zimną:
— Pójdź tu, Tristan!... Jest tu przy nas w Bastylji tej, pięćdziesiąt znaków wice­‑hrabiego Grif, co czyni koni trzysta; jest również kompania łuczników ordynansowych pana Châteaupers; masz swoją straż marszałkowską; w dworcu Saint­‑Pol znajdziesz czterdziestu łuczników nowego pocztu Delfina Francji, to wszystko zabierz. I leć z tem do Notre­‑Dame... A, panowie hołoto paryska! czy tak? w ten sposób zagrać umyśliliście z koroną naszą, świętością Przeczystej Panny i spokojem tej rzeczypospolitej! Tnij! Tristan! zmieć mi to, żeby ani jedna żywa dusza nie umknęła, chyba na szubienicę Góry Sokolej.
Tristan się pokłonił.
— Słyszałem, Najjaśniejszy Panie.