Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/398

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Hm! Krzyżu Pański! Mniemam, że Wasza Królewska Mość niejedną rycerską chorągiew zmuszony tu będzie nadszczerbić.
— Ja?... o! co do mnie, to rzecz wcale inna — odparł król z żywością. — Gdybym chciał...
Pończosznik wtrącił śmiało:
— Jeśli tylko bunt jest tam, co przypuszczam, to nie dość chcieć, Najjaśniejszy Panie.
— Kumie — rzekł Ludwik XI — z dwiema chorągwiami pocztu mego i śmigownicą jedną i drugą, targ czerni hultajskiej byłby nie długi.
Pończosznik! pomimo znaków, dawanych mu przez Wilhelma Ryma, zdawał się być zdecydowanym stawić czoło królowi dalej.
— Najjaśniejszy panie, tak samo Szwajcarowie byli czernią. Jego Mość, książę Burgundzki takoż butnym czuł się być panem i drwił sobie z łajdactwa. W bitwie pod Grandson tak do swoich wołał, Najjaśniejszy panie: „Hej bombardniki! ognia do tego paskudztwa!“ Ale kluczwój Scharnachtal huknął na śliczne paniątko z maczugą swoją i ludem, tak że spotkawszy się z byczemi skórami chłopów, wszystko lśniące wojsko burgundzkie pękło, niby szyba za uderzeniem kamienia. Byłoż tam, byłoż rycerstwa nabitego przez chamów; pan na zamku Guyon, największy wielmożnik z całej Burgundji, nie-