Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stycznym ruchem jej tańca, archidjakon ujrzał tylko czerwono­‑żółtego mężczyznę, który snać dla zarobienia także kilku groszy, pełzał w kółko z rękoma opartemi o biodra, głową odrzuconą w tył, twarzą czerwoną, szyją wyciągniętą i z krzesłem w zębach. Na krześle tym uwiązany byr kot, którego mu użyczyła któraś z sąsiadek, a który miauczał rozpaczliwie.
— Matko Boska! — zawołał archidjakon w chwili gdy kuglarz oblany potem, przechodził koło niego ze swoją piramidą stołków i kotem co robi tutaj mistrz Piotr Gringoire?
Surowy głos archidjakona sprawił na biedaku tak silne wrażenie, że stracił równowagę razem ze swoją piramidą; krzesełko i kot runęły na głowy widzów, pośród nieopisanego krzyku tłumu.
Prawdopodobnie mistrz Piotr Gringoire (on to był w istocie) byłby miał ciężką przeprawę z właścicielką kota i ze wszystkimi potrąconymi i podrapanymi, gdyby nie był pospiesznie skorzystał z zamieszania i ukrył się w kościele, dokąd wezwał go skinieniem ręki Klaudjusz Frollo.
W katedrze było już ciemno i pusto; nawy boczne pogrążone były w mroku, a lampy kaplic migotały już niby gwiazdy pod czarnem sklepieniem. Wielka tylko rozeta fasady, na którą padały poziome promienie zachodzącego słońca,