Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tem nie mniej przecież nędznie jakoś około waszmości.
— Nędznie, tak, ale nieszczęśliwie nie.
W tej chwili dał się słyszeć odgłos jazdy konnej i rozmawiający ujrzeli na końcu ulicy rozwijającą się kompanję łuczników pocztu królewskiego ze wzniesionemi lancami z dowódzcą na czele. Kawalkada była świetną i pysznie hasała po dudniącym bruku.
— Dziwnie się patrzysz mistrzu na tego wojaka! — rzekł Gingoire do archidjakona.
— Bo mi się zdaje, że go sobie przypominam.
— A jakże by mu było na imię?
— Jeżeli się nie mylę — odpowiedział archidjakon — zowie się Phoebus de Châteaupers.
— Phoebus! Ciekawe imię. Jest także pewien Phoebus hrabia de Foix. Pomni mi się żem znał dziewczynę, która nie zaklinała się inaczej jeno na imię Phoebusa.
— Chodź waszmość za mną — przerwał ksiądz — mam ci coś do powiedzenia.
Od zjawienia się oddziału konnego, niepokój jakiś przebijał z pod lodowatej powierzchowności archidjakona. Począł iść. Gringoire szedł za nim przyzwyczajony do słuchania go, jak i wszystko co się raz zbliżyło do tego człowieka pełnego wyższości i przewagi. Doszli milcząc do ulicy