Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A i Quasimodo zresztą żadnego już nie miał w tej mierze złudzenia.
Nie widziała go odtąd, ale czuła dokoła obecność jakby jakiego ducha opiekuńczego. Koszyk z żywnością zabierała co wieczór ręka niewidzialna, by go odnosić na dzień następny. Któregoś poranku znalazła na oknie klatkę z ptaszkami. Tuż nad jej celką znajdowała się rzeźba, która ją nieraz strachu nabawiała. Zdradziła się z tem była parę razy wobec Quasimoda. Pewnego poranku (widoczną jest rzeczą, że wszystko to dziać się musiało chyba w nocy) nie ujrzała już kamiennego straszydła; zgruchotano je. Ten co się wdarł aż do tej rzeźby, życie swe zawieszał na włosku.
Niekiedy wieczorem, głos ukryty pod dachem dzwonnicy śpiewał jak dla uśpienia dziewczęcia, pieśni dziwnie smutne i tęskne. Były to wiersze bez rymów, takie właśnie jakie głuchy tworzyć może:

Na twarz, dziewczyno nie patrzaj
Ale do serca, do duszy zajrzyj.
W sercu pięknego młodziana mieszka niekiedy szpetność.
Są serca ludzkie, w których miłość nie długo gości.

Jodłowe drzewa nie piękne,
Stokroć piękniejsza topola,
Ale w zimie liści nie tracą.
Lecz pocóż mówię i komu?
Szkoda, że żyje co brzydkie.