Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

domu Gondelaurier, postanowiwszy czekać, dopóki kapitan nie wyjdzie.
W mieszkaniu Gondelaurier był to jeden z owych dni galowych, które poprzedzają zwykle wesele. Quasimodo widział wielką ilość osób wchodzących, i ani jednej wychodzącej. Od czasu do czasu spoglądał na dach katedry; cyganka, równie jak on, nie ruszała się.
Z domu wybiegł koniuszy, odwiązał konia i poprowadził do stajni dworku.
Dzień cały minął w ten sposób. Quasimodo u węgła, Esmeralda na dachu, Phoebus bezwątpienia u stóp Lilijki.
Nadeszła i noc w końcu; noc bezksiężycowa, noc ciemna. Quasimodo daremnie już wytężał wzrok ku Esmeraldzie; z początku spostrzegał jeszcze, jakby obłoczek białawy na tle szarem; później nic a nic. Wszystko się zatarło; wszystko się stało czarnem.
Widział, jak od góry do dołu frontu mieszkania Gondelaurier zapalały się okna światłami rzęsistemi; widział jak się oświetlały jedne po drugich inne okna placu; widział później, jak w tych samych oknach światła pogasły co do jednego, gdyż przez calutki wieczór pozostawał na swojej placówce. Rycerz jednak nie wychodził. Gdy ostatni przechodnie z placu znikli, gdy już na najwyższych piętrach światełka po-