Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cię usiłował; nędzarza, któremu sama ty nazajutrz z pomocą przyszłaś, gdy był u niecnego pręgierza. Kropelka wody, litości trochę, więcej to niż życiem mem zdołam wypłacić. Zapomniałaś nędznika, ale on sobie przypomniał...
Słuchała go z rozczuleniem serdecznem. Łza kręciła się w oku dzwonnika, lecz się na dół na policzki nie stoczyła. Zdawał się uważać sobie za obowiązek sumienia ukryć ją pod powieką.
— Tak jest, — mówił dalej, gdy już był pewien, że łza ta mu się nie wymknie, — powiadam ci, pani: mamy tu wieże bardzo wysokie; człowiek spadający z nich ginie pierwej, nim się bruku dotknie. Gdy wolą twą będzie, bym się stąd rzucił, nie będziesz potrzebowała słowa nawet; spojrzenie wystarczy.
Wrócił się ku wyjściu. Jakkolwiek nieszczęśliwą była cyganka, człowiek ten dziwny nie mógł przecież nie wzbudzić w niej współczucia. Dała znak, by pozostał.
— Nie, — rzekł, — nie powinienem tu b a wić za długo. Źle mi jest. Wiem, że tylko przez litość oczu nie odwracasz. Idę gdziekolwiek, skąd bym cię mógł widzieć, a sam nie będąc widziany: Tak będzie lepiej.
Wyciągnął z kieszeni małą gwizdawkę metaliczną.