Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do tego stopnia natężenia, że świat zewnętrzny był już tylko dla nieszczęśliwca rodzajem apokalipsy, widzialnej, dotykalnej, przerażającej.
Doznał na chwilę ulgi. Zasunąwszy się pod sklepienie nawy bocznej, postrzegł z poza ciężkich kolumn czerwonawy odblask światełka. Rzucił się ku niemu, jak ku gwiaździe. Była to lampka maleńka, oświecająca we dnie i w nocy brewiarz publiczny Najświętszej Panny, osłonięty splotami kratek żelaznych. Rzucił się z upragnieniem na świętą księgę w nadziei, że w niej znajdzie jakąś pociechę lub zachętę. Księga otwartą była na tym oto ustępie Hioba, który przebiegł źrenicą nieruchomą:
„I duch przeszedł przed obliczem mojem i słyszałem tchnienie słabe i włosy powstały na ciele mojem.“
Przy czytaniu słów tych ponurych, doznał najprzód dziwnie ostrego jakiegoś wrażenia; drgnął jak ślepy, gdy poczuje nagłe ukłucie kija podniesionego z ziemi. Wspomniawszy zaś tę, która dnia tego umarła, nogi się pod nim zachwiały i bezwładnie się usunął na posadzkę. Mózg mu rozpierały, po głowie się mu zataczały kłęby tak potwornego jakiegoś dymu, że czaszkę swą brał za komin piekielny.
Zdaje się, że czas niemały zostawał w tem