Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdzieniegdzie okna migotać zaczynały światełkami, niby otwory rozpalonego żelaznego pieca. Niezmierny ten obelisk czarny, odosobniony pośród białych płacht firmamentu i Sekwany, bardzo szerokie] w tem miejscu, wywołał na Dom Klaudjuszu wrażenie szczególne, podobne do tego, jakiegoby doznał człowiek, który położywszy się na wznak u stóp dzwonnicy strasburgskiej, patrzałby na ogromną i wysoką jej wieżę, strzelającą mu po nad głową w światłocień zmroku. Z tą różnicą, że tutaj Klaudjusz stał, a obelisk leżał; ponieważ jednak rzeka, odźwierciadlając niebo, przepaścisto przedłuża pod nim powietrzną próżnię, olbrzymi zatem przylądek równie szeroko i zamaszyście roztaczał się na błękitnawo­‑szarem tem morzu, jak katedralna wieża stolicy alzackiej na przestworzach podobłocznych, sprawiając ten sam skutek. Wrażenie tem nawet było dziwniejsze i głębsze, że archidjakon miał tu zaprawdę dzwonnicą strasburgską przed sobą, ale dzwonnicę wysoką na dwie mile, coś niesłychanego, tytanicznego, niepojętego; gmach jakiego żadne jeszcze oko ludzkie nie widziało, wieżę Babel. Kominy domów, strzelnicze zagłębienia baszt okopowych, spiczaste szczyty dachów* dzwonniczka Augustjanów, wieża Nesle, wszystkie te ostre występy gmachów, szczerbiące profil kolosalnego obeliska, wzmagały złudzenie optyczne.