Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i przenikliwym. Lilja niewyraźnie przypomniała sobie w te] chwili, że słyszała coś, bodaj czy nie o rotmistrzu jakimś, zamięszanym do procesu czarownicy.
— Co się z panem dzieje? — spytała Phoebusa, bystro patrząc mu w oczy, — zdawać by się mogło, że się mieszasz na w idok tej kobiety?
Rotmistrz usiłował zasłonić się drwinką.
— Ja? Ależ! cóżby znowu? bynajmniej! — W takim razie proszę zostać! — rzekła rozkazująco, — patrzmy do końca.
Niefortunny rotmistrz, chcąc nie chcąc, musiał pozostać. Co mu jeszcze trochę serca dodawało, to postawa skazanej, której wzrok przykuty był do dna wozu. A było rzeczą więcej niż pewną, że przed oczyma miał Esmeraldę. Na ostatnim tym stopniu nędzy, upokorzenia i nieszczęścia, nie przestała ona być nie wypowiedzianie piękną; wielkie jej czarne oczy czarniejszemi się wydawały z powodu schudnięcia twarzy, profil jej wybladły i zżółkły uderzał wzniosłą czystością rysów. W porównaniu do tego, czem dawniej była, miała się jak Madonna Masaccia do madonny Rafaela, szczuplejsza, słabsza mizerniejsza.
Pozatem oprócz wstydliwości, nie było chyba innego w niej uczucia, ani jednej na niej nitki, któraby, że tak powiemy, nie miotała się na