Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nić perjodycznych odwiedzin strażnika. Po czem następowała cisza przerażająca... Ach, prawda, inna rzecz jeszcze zajmowała ją machinalnie: nad głową, przez omszone kamienie sklepienia, przeciskała się wilgoć, wytwarzająca kropelki wody, które na dół spadały. Cyganka osłupiale przysłuchiwała się pluśnięciom tych kropel w kałuży, znajdującej się tuż obok, pod jej stopami. Do tego się też sprowadzał cały ruch jej otoczenia, to był jedyny zegar, wymierzający chwile zaćmionego i głuchego jej bytu, jedyny stały odbryzg życia, wirującego na powierzchni ziemi.
Od jak dawna tu się znajdowała? nie umiałaby powiedzieć. Przypominała sobie, że jakiś wyrok wydany był przez kogoś przeciw komuś, że następnie samą ją porwano i uniesiono, że się obudziła śród nocy i milczenia, cała od zimna skostniała. Poczęła pełzać na rękach; wtedy ogniwo łańcucha skaleczyło jej kostkę u stopy, i żelaza zabrzękły. Rozpoznała z kolei, że dokoła znalazła była ściany kamienne, że pod nią znajdowała się posadzka twarda, wodą pokryta, i wiązka słomy. Ale ani kagańca, ani otworu na wolne powietrze. Usiadła wówczas na owej słomie i siedziała, przenosząc się niekiedy, gdy jedna wciąż postawa resztę sił wyczerpywała, na kamienny stopień sterczący w jednym z kątów ciemnicy. Raz spróbowała była liczyć czarne