Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Karol VI! Karol VI! — mruknął młody kapitan, podkręcając wąsa. — Mój Boże! jak staruszka pamięta dawne czasy!
Pani de Gondelaurier mówiła dalej:
— Piękne tkaniny, zaprawdę. Robota tak wysoko ceniona, że uchodzi za jedyną w swoim rodzaju.
W tej chwili Berangera de Champchevrier, wysmukła siedmioletnia dziewczynka, która patrzała na plac z balkonu, zawołała:
— Oj! kochana matko chrzestna Fleur­‑de­‑Lys! Patrz, jaka śliczna tancerka tańczy na bruku i bije w bęben śród tłumu.
W samej rzeczy, stłumiony odgłos tamburina dolatywał do pokoju.
— Jakaś egipcjanka z Czech, — rzekła Fleur­‑de­‑Lys, zwracając niedbale głowę w stronę placu.
— Zobaczmy! zobaczmy! — zawołały żywo jej towarzyszki, i wszystkie pobiegły na skraj balkonu, podczas gdy Fleur­‑de­‑Lys zamyślona nad oziębłością swego narzeczonego, postępowała za niemi powoli, a kapitan, uradowany zdarzeniem kładącem koniec kłopotliwej rozmowie, wracał w głąb komnaty z wyrazem zadowolenia na twarzy, jak żołnierz zluzowany po odbytej służbie. Służba jednak przy pięknej Fleur­‑de­‑Lys była przyjemną, taką przynajmniej wydawała mu się dawniej; ale czas zepsuł kapitana; bliskość ślubu