Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

benek. Była rzeczywiście siódma godzina. W tłumie zapanowała trwoga. Gringoire nie mógł wytrzymać.
— Ależ ono się gubi, biedne stworzenie! — krzyknął głośno, — wszak widzicie, że sama nie wie, co czyni.
— Milczeć prostactwo tam w końcu izby! — krzyknął ostro woźny.
Jakób Charmolue za pomocą takich samych obrotów bębenka, kazał kozie robić rozmaite inne sztuki, jak podać datę dnia, miesiąca i t. p. co już wyżej mieliśmy sposobność opisać, i rzecz szczególna! dziwnem jakiemś złudzeniem optyki, w rozprawach sądowych dość, skądinąd często się zdarzającem, ci sami widzowie, którzy być może niejednokrotnie oklaskami przyjmowali na placach niewinne sztuczki Dżali, przerażali się niemi teraz pod sklepieniem Pałacu Sprawiedliwości. W kozie widocznie siedział zły duch.
Cóż dopiero mówić o wrażeniu, jakiem publikę przejął widok, gdy prokurator królewski wypróżnił na posadzkę skórzany woreczek, napełniony ruchomemi literami, wiszący zwykle na szyji Dżali, a koza, jakby tylko na to czekając, poczęła nóżką swą wysuwać z alfabetu i porządkiem układać te właśnie głoski, które potrzebne były do utworzenia fatalnego słowa: Phoebus!... Djabelskie knowania, których rotmistrz padł ofiarą