Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i znów się pogrążył w chłodnem i roztargnionem milczeniu.
Po chwili trzeba się było znowu nachylić, a pani Alojza ciągnęła:
— Czy widziałeś kiedy twarzyczkę milszą i weselszą od twarzyczki swej narzeczonej? Czy można być bielszą i mieć piękniejsze blond włosy? A ręce, jak ulane! a szyja, czyż nie przybiera w zachwycający sposób kształtów szyji łabędziej? Jakże ci niekiedy zazdroszczę! i jakżeś szczęśliwy żeś mężczyzną, swawolniku! Nieprawdaż, że moja Fleur­‑de­‑Lys jest piękna jak bogini i że szalejesz za nią?
— Bezwątpienia, — odpowiedział kapitan, myśląc zupełnie o czem innem.
— Ależ porozmawiaj z nią, — rzekła nagle pani Alojza i trąciła go w plecy, — powiedz jej coś przecież. Stałeś się jakiś nieśmiały?
Możemy zapewnić naszych czytelników, że nieśmiałość nie była ani cnotą, ani wadą kapitana. Spróbował jednak zrobić to, czego od niego żądano.
— Piękna kuzynko, — rzekł podchodząc do Fleur­‑de­‑Lys, — powiedz mi, co przedstawia ten deseń, który wyszywasz?
— Piękny kuzynie, — odparła tonem urazy Fleur­‑de­‑Lys, — już ci to powiedziałam trzy razy: grotę Neptuna.