Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Psiakość! — dodał rezolutnie i bez wszelkiej już galanterji, — na śmierć zapomniałem, że jestem bez grosza. Nie mam czem opłacić kuplerki, a stara nie zgodzi się poczekać. Nie ufa mi.
— Macie tu na zapłatę.
Phoebus poczuł w swej dłoni chłodną dłoń nieznajomego wciskającego mu grubą sztukę monety. Nie mógł się wstrzymać od przyjęcia pieniądza i uściśnienia ręki.
— Jak Boga kocham! — zawołał, — poczciwiec z was, co się zowie!
— Warunek jeden, — rzekł nieznajomy. — Muszę się przekonać, że nie miałem racji i że powiedzieliście mi prawdę. Ukryjecie mnie gdzie w kącie, abym mógł widzieć, czy kobieta ta jest rzeczywiście tą, której imię wymieniliście.
— O! — odpowiedział Phoebus, — dla mnie to wszystko jedno. Weźmiemy izdebkę św. Marty; będziecie mogli sobie patrzeć do woli z nory, znajdującej się obok.
— Chodźmy więc, — rzekł cień.
— Do usług. Jakkolwiek nie wiem, czy nie jesteście wielmożnym Lucyperem we własnej osobie, to jednak możemy być dobrymi przyjaciółmi na dzisiejszy wieczór. Jutro wyrównam długi kieską i szablą.