Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

fundatora kolegjum Autun. Oczy tylko wlepiło w Phoebusa, oczy pełne owego niesamowitego blasku, jaki śród nocy rzucają źrenice kota.
Rotmistrzowi na śmiałości nie zbywało nigdy tem mniej teraz, po serdeczniejszej wymianie myśli z Jehankiem pod „Jabłkiem Ewy“. Niewieleby więc robił sobie ze zbója mając w dodatku karabelę u boku. Lecz ten posąg chodzący, ten człowiek skamieniały, przejmował go dreszczem. Krążyły podówczas pomiędzy ludem jekieś wieści niespokojne o mnichu­‑upiorze o widmie włóczącem się po nocy, nawiedzającem ulice paryskie. To mu właśnie stanęło niejasno w myśli. Przez kilka minut nie mógł przyjść do siebie; w końcu jednak zebrawszy się na odwagę, przerwał milczenie, usiłując za razem zdobyć się na śmiech i dobry humor.
— Jeśli waszmość jest złodziejem, a nie wątpię o tem ani na chwilę, to przyznam ci, że tyle na mnie skorzystasz, co czapla w pustej skorupce orzecha. Jestem mój drogi synem podupadłej rodziny. Zwróć się w inną stronę. W kaplicy tego oto kolegjum jest drzewo krzyża Chrystusowego w srebrnej szkatule.
Ręka widma wysunęła się z pod opończy 1 chwyciła Phoebusa za ramię tak silnie, jakby orlimi szponami. Jednocześnie cień przemówił:
— Rotmistrzu Phoebusie Châteaupers!