Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/372

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ładna to bardzo historja, nie przeczę — rzekła półgłosem Gerwaza — ale nie widzę w niej wcale cyganów.
— Zaraz zobaczysz — odparła Mahietta.
— Pewnego dnia przybyli do Reims jacyś dziwaczni jeźdźcy. Byli to złodzieje i włóczęgi, przeciągający po kraju pod przewodnictwem swego księcia i swoich komturów. Płeć mieli śniadą, włosy kędzierzawe i srebrne obrączki w uszach. Kobiety brzydsze jeszcze były od mężczyzn. Miały twarz ciemniejszą i zawsze odkrytą, nędzny kaftanik na grzbiecie, starą sznurkami skleconą szmatę na głowie i włosy w kształcie końskiego ogona. Tłukące się im pod nogami dzieci mogłyby przestraszyć nawet małpy. Słowem banda potępieńców. Wszystko to przybyło prostą drogą z Dolnego Egiptu do Reims przez Polskę. Mówiono, że papież ich spowiadał i kazał za pokutę chodzić po świecie przez siedem lat, zabroniwszy spać w łóżkach; dlatego też słusznie nazywano ich śmierdziuchami, a i zaprawdę nie pachło od nich. Wieść niesie, że kiedyś dawniej byli oni Saracenami, że więc wierzyli w Jowisza i że żądali od wszystkich biskupów, arcybiskupów i opatów, obdarzonych pastorałem i mitrą, po dziesięć liwrów turskich. Zrobiła im to bulla papieska. Do Reims przybył wróżyć, w imię króla algierskiego i cesarza Niemiec, co ma się rozumieć, było dostatecznym po-