Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szoną nisko na piersiach, że z jego twarzy widać było tylko wysokie, łyse czoło.
Zresztą Dom Klaudjusz Frollo nie zaniedbywał ani nauki, ani wychowania swego młodszego brata, dwu głównych celów swego życia. Z czasem jednak wkradło się nieco goryczy do tych zajęć tak miłych dla niego. Z czasem — powiada Paulus Diaconus, — najlepsza słonina jełczeje. Mały Jan Frollo, przezwany du Moulin, od miejsca, w którem się wychował, nie poszedł w kierunku, jakiego sobie życzył Klaudjusz. Starszy brat spodziewał się, że Jan będzie wychowankiem pobożnym, posłusznym, przykładającym się do nauk i pod każdym względem wzorowym. Tymczasem mały braciszek rósł na podobieństwo tych drzew, kpiących z wysiłków ogrodnika i uporczywie zwracających się na bok, skąd przychodzi dla nich powietrze i słońce, — tak też rósł mały braciszek, wypuszczając bujne pędy jedynie w stronę lenistwa, nieuctwa i wybryków. Był to istny djabeł, rozwydrzony zupełnie, na co Klaudjusz marszczył brwi, ale też niezwykle odważny i dowcipny, co znowu wywoływało uśmiech na ustach starszego brata. Klaudjusz umieścił go w tem samem kolegjum Torchi, w którem sam niegdyś spędził pierwsze lata rozmyślań i pracy; tem boleśniejszem było dlań, że ten przybytek wiedzy, w którym ongi