Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
155

— Esmeralda! Esmeralda!
Gringoire drgnął i odwrócił się w stronę, skąd rozlegały się krzyki. Tłum roztępował się i przepuścił wesołą, połyskującą postać cyganki.
— Esmeralda! — powtórzył Gringoire, który mimo oszołomienia przypomniał sobie to słowo i wszystko co w ciągu tego dnia z imieniem tem złączyło się.
Cudowna ta istota zdawała się nawet na Placu Cudów królować swym wdziękiem i urodą. Złodzieje i ulicznice rozstępowali się spokojnie za jej ukazaniem się, a ich zwierzęce twarze rozweselały się na jej widok.
Szybkim krokiem zbliżyła się do delikwenta. Milutka Dżali biegła za nią. Gringoire bliższym był śmierci niż życia. Przez chwilę patrzyła na niego.
— Czy zamierzacie powiesić tego człowieka? — zapytała poważnie Clopina.
— Tak, siostro, — odparł krół z Thunes, — chyba żebyś wzięła go za męża.
Zrobiła dolną wargą milutki grymas lekceważenia.
— Biorę go, — odpowiedziała.
Gringoire’owi wydało się w tej chwili, że spał od rana i wszystko, co przeżył w ciągu dnia, było tylko snem, a to, co obecnie się dzieje, jest tylko dalszym ciągiem snu.