Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.I.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
108

i afrykańskim tamburinie. Złodzieje, bractwo mało muzykalne, używało wioli, rogu i gotyckiej piszczałki z dwunastego stulecia. Cesarstwo Galilei nie było bardziej postępowem: z trudem dojrzeć tam było można nędzne skrzypce z okresu dzieciństwa sztuki, posiadające zaledwie trzy struny re‑la‑mi. W pobliżu jednak lektyki papieskiej rozbrzmiewała cała kocia muzyka, wszystkiemi instrumentami epoki: słychać było kobzy, gitary i waltornie, nie mówiąc już o fletach i innych instrumentach dętych. Czytelnicy przypominają sobie zapewne, że była to orkiestra Gringoire’a.
Trudno jest dać wyobrażenie o stopniu dumnej i błogiej radości, jaką promieniowało ponure i odrażające oblicze Quasimoda w drodze z pałacu sprawiedliwości na płac Grève. Było to pierwsze zadowolenie miłości własnej, jakiego ten biedak doznał w życiu. Dotąd spotykały go tylko upokorzenia, pogarda dla jego stanu i wstręt do jego osoby. To też mimo swej głuchoty napawał się, jakgdyby był prawdziwym papieżem okrzykami tryumfalnemi tłumu, który nienawidził, ponieważ wiedział, iż ten miał dla niego jedynie uczucie wstrętu. Że lud jego był bandą błaznów, złodziei i żebraków, cóż mógł na to? Zawsze był to lud, a on jego władcą. I brał za dobrą monetę te ironiczne oklaski, udaną czołobitność,