Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z jednym jeszcze wysiłkiem próbował wystąpić w obec Trouillefou:
— A jeśli — pytał go — wiatr wionie zkądkolwiek?
— Powieszonym zostaniesz — odrzekł tamten bez najmniejszego wahania.
Widząc, że tu piwo nie przelewki, że biedy ani zażegnać, ani odwlec, ani omówić nie sposób, Gringoire mężnie postanowił fortuny spróbować; zakręcił nogą prawą około nogi lewéj, wzniósł się na palce i rękę do góry wyciągnął; w chwili atoli gdy się miał dotknąć szaty manekina, korpus nie dotrzymał mu placu; na jednéj już tylko nodze oparty, dał się zachwiać na stołku o trzech jeno nogach; poeta nasz machinalnie szukał podpory w wisielcu, lecz stracił równowagę i ciężko się zwalił na ziemię, ogłuszony fatalnym szczęknięciem tysiąca naraz dzwonków człowieczka, który idąc za popchnięciem jego ręki, zakręcił się parę razy w jednę stronę i naodwrót, i zaczął naostatek majestatycznie huśtać się pomiędzy dwoma słupami.
— Przekleństwo! — zawołał poeta padające, i jak nieżywy, twarzą do ziemi przylgnął.
Słyszał wszakże nad głową straszne dzwonienie, djabelski śmiech hultajów i głos Trouillefou, powiadającego:
— Podnieście mi tego bałwana i co żywo na szubienicę.
Zwlekł się na nogi. Lalka z szubienicy była już odczepiona, i wolne po niéj miejsce na niego czekało.
Szwargotnicy postawili go na stołek. Clopin podszedł ku niemu, założył sznurek na szyję i rzekł, klepiąc ręką po ramieniu:

Adieu, braciszku. Nie umkniesz już teraz, choćbyś kasztelańskie miał gardło[1].
Wyraz: łaski! zamarł na ustach Gringoire’a. Powiódł oczyma do koła, ale nadziei nigdzie nie zoczył; wszyscy się śmieli.
— Belleville de l’Etoile — rzekł król szałaszników do ogromnego hultaja występującego z tłumu — pójdź na belkę.
— Belleville l’Etoile gramolił się zwolna na poprzecznicę szubieniczną, a po niejakiéj chwili Gringoire, gdy podniósł oczy, ujrzał go tuż nad swą głową, siedzącego na belce.
— A teraz, — mówił Clopin Trouillefou — jak tylko klasnę w dłonie, ty, Andry-Rouge, obalisz stołek kolanem: ty, Franciszku Chante-Prune, uczepisz się nóg niegodziwca, a ty, Belleville, rzucisz mu się na kark; wszyscy zaś trzéj, razem... rozumiecie?

Dreszcz przebiegł po skórze Gringoire’a.

  1. W tém jak i w wielu innych miejscach niepodobna było znaléźć w języku polskim przysłów równowartych; a cudze nie zawsze zasługiwały na tłómaczenie dosłowne. (Przyp. tłóm.)