dzą się chyba jako paszport do raju; raj zaś a szwargot, to nie jedno, mój bratku. Żebyś był przyjętym do bractwa szwargotników, trzeba pierwéj dowieść, że się jest zdolnym do czegokolwiek; a w tym celu wypada człowieczka przetrząść i obmacać.
— Przetrząsnę i obmacam kogo każecie — odparł Gringoire.
Clopin skinął. Kilku szwargotników oderwało się od gromady i wróciło po chwili. Nieśli dwa drągi zakończone od spodu dwiema drewnianemi podstawkami, najwyraźniéj przeznaczonemi do podtrzymywania słupów na gruncie w kierunku prostopadłym; u górnych zaś końców drągów umocowano wraz belkę poprzeczną, w ten sposób, iż całość utworzyła wcale ładną szubienicę przenośną, która w jedném mgnieniu oka, jak to Gringoire miał przyjemność oglądać, wzniosła się przed nim. Nie jéj nie brakowało, nawet powroza, który się wdzięcznie kołysał pod poprzecznicą.
— Dokąd to oni z tém zamierzają? — zapytywał siebie Gringoire z niejaką obawą.
Odgłos dzwonków, który jednocześnie posłyszał, położył koniec jego niepokojom; był-to człowieczek, manekin, zawieszony przez hultajstwo na sznurku za szyję, gatunek straszydła na wróble, ubrany czerwono i do tyla oczepiany dzwonkami i brzęczącemi kulkami, że niemi objuczyłbyś trzydziestu kastylskich mułów. Tysiączne te dzwonki drgały czas jakiś w miarę kołysania się sznurka, następnie milkły zwolna, aż w końcu, gdy manekin sprowadzony został do nieruchomości na mocy praw wahadła, które zdetronizowało klepsydrę, ucichły całkowicie.
Wtedy Clopin, wskazując na stary kulejący stołek, umieszczony pod szubienicą, rzekł do Gringoire’a.
— Wléź nań.
— Do miliona chorób — odparł Gringoire — ależ kark sobie skręcę. Stołczysko wasze chromieje jak dwuwiersz Marcyala; jedna stopa hexametrowa, druga pentametrowa.
— Léź — powtórzył Olopin.
Gringoire wlazł na stołek, i lubo nie bez niejakich chybań się głową i rękami, zdołał w końcu natrafić na własny środek ciężkości.
— Teraz — mówił daléj król Szałaszników — okręć prawą nogą na około nogi lewéj i wyprostuj się na palcach stopy lewéj.
— Miłościwy panie — ozwał się Gringoire — czyliż ci koniecznie chodzi o to, bym sobie złamał którąkolwiek część ciała.
Clopin podniósł głowę.
— Słuchaj, przyjacielu, zanadto gadasz. Oto w dwóch słowach rzecz cała. Masz się wyprostować na palcach nogi lewéj, jakem ci to powiedział; w ten sposób będziesz mógł dosiądz do kieszeni manekina; przetrzęsiesz takową; wyciągniesz z niéj woreczek, który się tam
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/91
Wygląd
Ta strona została przepisana.