— Dowódzco Clopinie — powiedział Andrzejek-Ryży, patrzący w stronę ulicy przedkatedralnéj — oto i nasz mały żaczek Jehan.
— Dzięki niech będą Plutonowi! — rzekł Clopin. — Lecz cóżby to wlókł tak za sobą?
Był to Jehanek w rzeczy saméj. Nadbiegał z hyżością, na jaką mu pozwalały rycerskie jego rynsztunki i długa drabina, którą za sobą ciągnął z hałasem po bruku, bardziéj zdyszany i spracowany, niż mrówka zaprzężona do źdźbła trawki, dwadzieścia razy od siebie dłuższéj.
— Zwycięztwo! Te Deum! — wrzeszczał. — Mamy drabinę... Z najlepszego pochodzi źródła... Od robotników portu Św. Landry.
Clopin przystąpił doń:
— Dziecię moje kochane, i cóż z tém chcesz robić? po co ta drabina?
— Mam ją — odpowiedział Jehan zasapany. — Wiedziałem, gdzie się znajduje. Pod strychem domu podstarosty. Jest tam znajoma mi dziewczyna, któréj się zdaje, żem piękny jak Kupidon... Biedaczka w jednéj koszuli drzwi mi otworzyła... Ale trudno...
— Wybornie — przerwał Clopin — lecz po co drabina?
Jehanek spojrzał nań okiem złośliwém i rozumném, i klasnął palcami jak grzechotką. Wzniosłym był w téj chwili. Na głowie miał jeden z owych ciężkich, grzebieniastych hełmów XV wieku, które nieprzyjaciół przerażały potwornemi swemi szczytami. Jego hełm nastrzępiony był dziesięcioma dziobami żelaznemi, tak, że Jehan mógłby się był współubiegać o straszny epitet ϑεϰέμβολοσ, z homerycznym okrętem Nestora.
— Po co drabina, pytasz najjaśniejszy królu szałaszników? Widzisz ten oto... hen tam w górze, a nie tu na dole... czy widzisz na kościele ten szereg bałwanów o oślich minach, po nad trzema portykami poniżej tarczy środkowéj?
— No widzę, więc cóż?
— Jest-to galerya królów francuzkich.
— Pal ich djabli, cóż to mnie obchodzi?!
— Ależ słuchaj! W końcu téj galeryi są drzwi zamykające się jedynie na kłódkę...
— Rozumiem, dawaj drabinę.
— O nie, braciszku, drabina moja. Chodź, będziesz drugim po mnie.
— Zwaryowałeś! — rzekł nachmurzony opryszek — drugim z tyłu za nikim nie byłem i być nie chcę.
— W takim razie, poszukaj sobie drabinki, najjaśniejszy panie.
I Jehanek poskoczył ku środkowi placu, ciągnąc za sobą drabinę i wrzeszcząc:
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/374
Wygląd
Ta strona została przepisana.