w dłoni. Postępował z głową w tył odrzuconą, z oczami otwartemi i nieruchomemi, śpiewając głosem silnym:
„De ventre inferi clamavi, et exaudisti vocem meam.
„Et projecisti me in profundum in corde maris, et flumen cireumdedit me.“
W chwili, gdy wychodził na światło dzienne, mijając wysokie drzwi ostrołukowe, okryty szeroką kapą srebrną z czarnemi pasami na krzyż, był tak bladym, że niejeden z tłumu mógł siebie zapytać, czy jeno który z biskupów marmurowych, klęczących na grobowcowych płytach chóru, nie powstał spotkać na progu wieczności tę, która szła na śmierć.
Ona, niemniéj blada i niemniéj skamieniała, zaledwo spostrzegła, że jéj wetknięto do ręki ciężką gromnicę z żółtego wosku, zapaloną; nie słyszała sykliwego głosu pisarza, odczytującego fatalny testament pokuty publicznéj; a gdy jéj kazano powiedziéć amen, powiedziała amen. Dopiéro wtedy wróciła nieco do życia i do sił, gdy ujrzała, iż kapłan celebrujący, dawszy znak strażnikom aby się nieco oddalili, sam ku niéj zmierzał.
Poczuła wtedy, jak krew wszystka rzuciła się jéj kipiąc do głowy; biedna jéj dusza, już skostniała i zimna, buchnęła płomykowemi resztkami oburzenia.
Archidyakon zbliżał się ku niéj powoli; a choć już stała nad samym grobem, widziała przecież, jak oprowadzał po jéj obnażeniu roziskrzony wzrok żądzy, zazdrości i rozpusty. Ozwał się jednocześnie głosem podniesionym:
— Dziewczyno młoda, prosiłaś-że Boga o przebaczenie grzechów i uchybień?
Nachylił się do jej ucha i dodał... (widzowie mniemali, że ostatniéj słuchał spowiedzi).
— Czy zgadzasz się na mnie? mogę cię jeszcze wybawić!
Ona popatrzyła nań skupionemi ostatkami woli i rozumu.
— Precz szatanie! albo cię wydam — odpowiedziała z wysileniem.
On skrzywił usta uśmiechem strasznym.
— Nie uwierzą ci... Do zbrodni dodasz tylko błazeństwo... Odpowiadaj prędko! chcesz mię?
— Z Phoebusem moim cóżeś zrobił?
— Już nie żyje! — rzekł ksiądz.
W téj chwili nikczemny archidyakon podniósł machinalnie głowę, i ujrzał na drugim końcu placu, na balkonie mieszkania pani Gondelaurier, rotmistrza stojącego przy Lilii. Posłonił się, przetarł dłonią oczy, spojrzał raz jeszcze, cisnął przez zęby przekleństwem, i wszystkie jego rysy ciągnęły się gwałtownie.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/308
Wygląd
Ta strona została przepisana.