Strona:Wiktor Hugo - Katedra Najświętszéj Panny Paryzkiéj.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To więc, dobry bracie, odmawiasz mi jednéj złotówki paryzkiéj na kupienie kawałka chleba?
— „Qui non laborat mon manducet.“
Na tę odpowiedź nieugiętego archidyakona, Jehan zakrył twarz rękami, jak łkająca kobieta i zawołał z wyrazem rozpaczy:
— ’Οτοτοτοτοτοἱ!
— Co to ma znaczyć? — zapytał Klaudyusz zdziwiony tym niespodziewanym wyskokiem.
— Jakto co! — odpowiedział żak, śmiało podnosząc na Klaudyusza oczy, które przygniótł był kułakami, aby udać płaczącego — przecież to po grecku. Jest-to anapest Eschyla, wybornie malujący boleść.
I parsknął tak komicznym i gwałtownym śmiechem, że nawet archidyakon się uśmiechnął. Było to oczywiście winą Klaudyusza: dlaczegóż bo do tego stopnia zepsuł chłopca?
— O! dobry bracie Klaudyuszu — odezwał się znów Jehan, ośmielony tym uśmiechem — popatrz na moje trzewiki. Jest-że w świecie koturn tragiczniejszy od ciżemek z wywalonemi językami?
Archidyakon prędko wrócił do poprzedniéj swéj surowości.
— Przyślę ci nowe obuwie, ale nie czekaj na pieniądze.
— Tylko mały parisis, bracie — błagał Jehan. — Nauczę się na pamięć Gracyana, będę wierzył w Boga i stanę się prawdziwym Pitagorasem nauki i cnoty. Ale daj małą paryzką złotówkę, przez litość! Azaliż chcesz, aby głód pochłonął mię, którego paszcza otwiera się oto przedemną głębsza, czarniejsza i smrodliwsza od posad Tartaru, lub od czeluści mniszego nosa?
Ksiądz Klaudyusz pokiwał głową:
— „Qui non laborat...“
Jehan nie pozwolił dokończyć.
— No, to i dobrze, do pioruna! — zawołał — niech żyje uciecha! Będę pił, bił, tłakł dzbanki i chodził do dziewcząt!
I to powiedziawszy, rznął czapką o ścianę i klasnął palcami jak kastanietem.
Archidyakon spojrzał nań ponuro.
— Jehanie, Jehanie! nie masz ty duszy.
— W takim razie, według Epikura, nie mam niewiadomo czego, zlepionego z czegoś co nie ma nazwy.
— Jehanie, trzeba żebyś na seryo pomyślał o poprawie.
— Czy to tak — mówił łobuz, spoglądając kolejno to na brata, to na stojące na piecu alembiki — jak widzę, tu wszystko rogate, I myśli i flaszki!
— Jehanie, na ślizkiéj, na bardzo ślizkiéj jesteś drodze. Czy wiesz dokąd dążysz?