Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.3.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy zupełnie jesteś tego pewny, że mnie powiesisz? — spytał rozbójnik.
— Chciałbym — rzekł kat ze śmiechem żebyś był tak pewny, że wejdziesz do nieba po drabinie Jakuba, jak tego, że jutro pójdziesz na szubienicę po drabinie Nychola Orugixa.
— Doprawdy? — zapytał powtórnie potwór ze złośliwem spojrzeniem.
— Powtarzam ci, panie rozbójniku, że jestem katem prowincyi.
— Gdybym nie był sobą, chciałbym być tobą — rzekł rozbójnik.
— Masz słuszność mój przyjacielu, — zawołał kat, z dumą i zadowoleniem zacierając ręce — bo piękny jest mój zawód. O! moja ręka wie, ile waży głowa człowieka.
— A czy piłeś kiedy krew ludzką? — zapytał rozbójnik.
— Nie, ale bardzo często brałem ludzi na tortury.
— Czy pożerałeś wnętrzności dziecięcia, które żyło jeszcze?
— Nie, ale kruszyłem kości między tarcicami torturowego kozła, rozrywałem członki szprychami koła, tępiłem stalowe piłki na czaszkach, z których zdzierałem czupryny, rwałem rozpalonemi szczypcami drgające ciało, paliłem krew w otwartych żyłach, wlewając do nich strumienie roztopionego ołowiu albo kipiącego oleju.
— Tak — mruknął rozbójnik w zadumie — miałeś i ty swoje przyjemności.
— Wogóle jednak — mówił dalej kat — chociaż