Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.2.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ohydniejszy jeszcze teraz, bo odziany w swój łup odrażający, niedźwiedź, znudzony widać bezczynnością, zbliżył się cichaczem do leżącego na środku sali przy jednym z głazów przedmiotu, o którym mówiliśmy na początku tego rozdziału, i wkrótce słychać było szczękanie zębów zwierza oraz przenikliwe i bolesne jęki.
— Friend! — zawołał mały człowiek groźnie — Friend! Tu, pójdź tu!
I podniósłszy kamień, rzucił nim w głowę zwierza, który odurzony tym ciosem, opuścił zwolna ucztę i oblizując swój pysk skrwawiony, przywlókł się leniwie do nóg małego człowieka, podnosząc ku niemu swą ogromną głowę i schylając grzbiet, jak gdyby prosił o przebaczenie za swoją nierozwagę.
Wtedy, pomiędzy dwoma potworami, można bowiem śmiało nadać tę nazwę mieszkańcowi Zwalisk Arbara, rozpoczęła się wymiana snąć pełnych znaczenia mruczeń. Mruczenie człowieka wyrażało władzę i gniew, niedźwiedzia zaś prośbę i uległość.
— Masz — rzekł nakoniec mały człowiek, wskazując zakrzywionym palcem obdarty trup wilka — to dla ciebie; tamtę zdobycz dla mnie pozostaw.
Niedźwiedź, powąchąwszy wilka, potrząsł głową z niezadowoleniem i spojrzenie swoje znów skierował na człowieka, który widocznie był jego panem.
— Rozumiem cię — rzekł człowiek — to już dla ciebie nazbyt martwe, gdy tamto drga jeszcze. Jesteś wybredny w swoich ucztach, Friend, jakbyś był człowiekiem; chcesz, żeby twój kąsek żył jeszcze, kiedy go szarpiesz; przyjemność ci sprawia, kiedy pastwa przestaje żyć pod twoim zębem; to tylko, co cierpi,