Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stał nieruchomy wobec wepentakea.
Ten zaś odjął mu od ramienia laskę urzędową i zatrzymał ją prostopadle w ręce, co, jak każdy o tem wiedział w owej epoce, miało następujące znaczenie:
— Tylko ten człowiek ma iść za mną, zresztą nikt. Niech każdy pozostanie na swojem miejscu. Milczenie!
Nikt obcy przypatrywać się temu nie ważył. Policja w takich wypadkach nie znosiła ani świadków, ani ciekąwców.
Rodzaj ten zabrania kogoś w posiadanie oznaczony był nazwą „zajęcia czyjejś osoby“.
Wapentake jednym zwrotem, niby wykręcając się machinalnie na osi, krokiem urzędowym i poważnym skierował się twarzą ku wyjściu z Green-Boxu.
Gwynplaine popatrzał na Ursusa.
Ursus ramionami tylko wzruszył i roztworzył dłonie, zarazem brwi do góry ściągając, jakby powiedzieć chciał: — Niema tu rady, trzeba być posłusznym.
Gwynplaine z kolei spojrzał na Deę. Ona dumała. Uśmiechała się nawet do jakiejś rozkosznej myśli.
On palce do ust przyłożył i przesłał jej w powierzu niewysłowionego wyrazu pocałunek.
Ursus, po odwróceniu się wapentaka ochłonąwszy nieco z przerażenia, skorzystał z tej chwili, żeby szybko podszepnąć Gwynplainowi.
— Jeśli ci życie miłe, nie waż się mówić, zanim cię zapytają.
Gwynplaine z tą wyszukaną ostrożnością, z jaką się człowiek porusza w pokoju, w którym ktoś leży złożony chorobą, zdjął z gwoździa kapelusz i płaszcz i starannie twarz sobie otulił, jak to miał zwyczaj robić zawsze, wśród dnia wychodząc. Ponieważ się nie rozebrał był do łóżka, miał na sobie zwyczajne swoje hecarskie ubranie; popatrzył raz jeszcze w stronę Dei; tymczasem wapentake, przybywszy do drzwi Green-Boxu, z laską zawsze podniesioną w górę, począł zstępować po schodkach, wiodących w podwórze; wtedy Gwynplaine bezwiednie jął iść za nim, zupełnie tak, jakby go skuwał z tym człowiekiem jakiś łańcuch niewidzialny. Ursus wzrokiem go odprowadził; w tejże chwili wilk znowu warczeć począł, tym