Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To mi ją wystudź.
— Jakaś ty dziś piękna!
— Tyle rzeczy miałabym ci do powiedzenia.
— No mów.
— Kocham cię!
— Ubóstwiam cię!
Na co Ursus mamrotał pod nosem:
— Do djabła! To mi poczciwi ludziska!
W miłości do chwil najmilszych należy milczenie. Wzbiera niby wtedy jakiś nadmiar uczucia, który niebawem słodkiemi słowy wybucha.
Zdarzyła się właśnie podobna chwila przerwy, po której upływie rzekła Dea:
— Czy wiesz? Wieczorem, kiedy razem gramy, w chwili, kiedy ręką dotykam twego czoła... — Ach! Ty masz cudowną głowę, Gwynplainie mój!... — Otóż kiedy uczuję włosy twoje pod palcami, dreszcz mię przeszywa, uciechy rajskiej doznaję, mówię sobie: wpośród tej całej czarności, która mię zewsząd otacza, w tym wszechświecie osamotnienia, w tem niezmiemem zapadlisku, wśród którego się znajduję, w tem przerażającem drżeniu wszystkiego wraz ze mną, mam przecie wsparcie jakieś — tu oto. On jest przy mnie. Ten on — to ty!
— O, ty mię kochasz! — rzekł Gwynplaine. — Ja także ciebie tylko mam na świecie całym. Tyś mi jedna wszystkiem. O Deo! Mów, co uczynić mam. Żądaszże czego? Pragnieszże czego?
Dea szepnęła:
— Nic nie wiem. Jestem szczęśliwa.
— O! — zawołał Gwynplaine — jesteśmy oboje szczęśliwi! Ursus głośniej jeszcze zawołał, i to nader surowo:
— A, szczęśliwi jesteście. A wiecie, że to rzecz zabroniona. Jużem was o tem ostrzegał. A, jesteście sobie szczęśliwi? Proszę mi się z tem nie popisywać. Proszę mi się z tem nie rozszerzać. Szczęście — to się chowa w mysią jamę. Raczcie się zrobić mniejszymi jeszcze, niż jesteście, jeżeli możecie. Wielkość szczęścia Bóg wymierza małością szczęśliwych. Ludzie radzi z siebie ukrywać się winni, jak złoczyńcy. Ach, wy sobie świecić