pognębienie szatana przez anioła; wejrzenie z niebios dopełniało swego cudu, świetlana niewidoma wpływem samej tylko obecności swojej wszelki cień w nim rozpraszała; mgliste osłony rozsuwały się z przed jego umysłu, niby ściągane niewidzialną dłonią, i Gwynplaine — o niebiański zachwycie! — uczuł w sobie niby powrót w lazurowe sfery. Odrazu stał się znowu, tej anielskiej istoty mocą, wielkim i niewinnym dotychczasowym Gwynplainem. Dusza, podobnie jak i wszechstworzenie, doświadcza niekiedy tych zestawień tajemniczych; oboje oni milczeli, ona światłością będąca, on otchłanią, ona niebianka, on ukołysany; i ponad rozbudzonem sercem Gwynplaina Dea zdawała się świtać błogo jakiemś niewysłowionem wrażeniem światła gwiazdy morskiej.
Cudowne to zjawisko jakaż to była zwykła rzecz! Poprostu szło tu o śniadanie, i Dea przychodziła pytać Gwynplaina, dlaczego się ociąga zasiąść do skromnego stołu.
— To ty! — zawołał Gwynplaine i oto wszystkie jego udręczenia pierzchły bezpowrotnie. I nie widział już widnokręgu innego, jak tylko to niebo, którego mieszkanką była Dea.
Kto nie oglądał niemal natychmiast po burzy uśmiechu rozpogodzonej morskiej toni, ani pojęcia mieć nie może o podobnego rodzaju uspokojeniu. Nic się łatwiej nie nastraja do ciszy, jak otchłanie. Jest to właściwością zdolności ich do pochłaniania. Tak bywa z sercem ludzkiem. Wprawdzie nie zawsze.
Dosyć się było Dei pojawić, a oto cała światłość głębi Gwynplaina z niego tryskała i ku niej szła, poza jego zaś olśnieniem tłumnie już tylko pierzchały widma mroczne. Ubóstwienie jakiż to rozjemca!
W chwilę potem siedzieli oboje naprzeciw siebie, Ursus pomiędzy nimi, Homo u nóg ich. Herbatniczka, pod którą mały płomyk tryskał, stała na stole. Fibi i Vinos krzątały się koło posługi.