Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Papier był listem.
Człowiek, dostatecznie oświetlony gwiaździstym półcieniem, małego był wzrostu, pyzaty, młodziutki, ale poważny, ubrany zaś w odzienie barwy płomienistej, narzucone na wierzch długą czarną opończą, zwaną naonczas capenoche, co znaczy po hiszpańsku okrycie nocne. Na głowie miał czapeczkę karmazynową, w rodzaju krymki, na znak służebnictwa złotem obszytą. Na czapeczce tej zatknięte było pióro czaple.
Stał nieporuszony. Myślałbyś, że to jaki kształt przyśniony.
Gwynplaine poznał w nim pazia księżniczki.
Zanim zdołał wykrzyknąć ze zdumienia, uprzedził go cienki, pół chłopięcy, pół kobiecy głosik pazia, mówiący co następuje:
— Bądź pan jutro o tej samej godzinie u wejścia na most Londyński. Czekać tam na ciebie będę i sam cię zaprowadzę.
— Dokąd? spytał Gwynplaine.
— Tam, gdzie jesteś oczekiwany.
Gwynplaine mimowolnie rzucił okiem na list, który trzymał w drżącej ręce.
Kiedy znowu wzrok podniósł, pazia już przed nim nie było.
Tylko w głębi pustego rynku błąkał się jakiś kształt ciemny, pomniejszający się i mierzchnący coraz niewyraźniej. Był to ów paź, oddalający się szybkim krokiem. Wreszcie zaszedł za róg ulicy i znikł, jakby go nigdy nie było.
Gwynplaine popatrzał czas jakiś za tem rozpływającem się widziadłem, poczem listowi przypatrywać się począł. Bywają chwile w życiu, w których to, co ci się przytrafia, zdaje się wcale nie było; tak dalece osłupienie w odległości cię trzyma od zaszłego zdarzenia. Gwynplaine przybliżył sobie list do oczu, właśnie jakby go przeczytać chciał; ale wtem spostrzegł zdumiony, że tego uczynić nie może z dwóch nader słusznych powodów: naprzód, że go nie odpieczętował, a następnie, że było zupełnie ciemno. Upłynęło nieco czasu, zanim sobie przypomniał, że jest jeszcze światło w zajeździe. Postąpił