Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mi uderza i przejmuje mię do głębi. Czuję w piersi niby skrzydeł bicie. Czuję się dziwną jakoś, ale bardzo szczęśliwą. Gwynplainie, tyś mię wskrzesił.
Poczerwieniała, potem zbladła, potem pokraśniała znowu i przechyliła się na posłanie.
— Przez Boga! — zawołał Ursus — Zabiłeś ją!
Gwynplaine objął ją ramionami. Najwyższy niepokój nadchodzący w chwili najwyższej ekstazy, jakiż to wstrząs serca! Byłby sam upadł, gdyby nie to, że ją podtrzymywał.
— Deo! — zawołał, śmiertelnym przejęty dreszczem — co ci jest?
— Nic — rzekła. — Kocham cię.
Pozostała tak w ramionach Gwynplaina obwisła i bezwładna.
Gwynplaine z Ursusem złożyli ją na posłaniu. Rzekła słabym głosem:
— Nie mogę oddychać leżący.
Posadzili ją.
Ursus rzekł:
— Trzeba poduszki.
Ona odpowiedziała:
— Poco? Oprę się o Gwynplaina.
Mówiąc to, oparła głowę na ramieniu Gwynplaina, niemal oszalałego z boleści.
— Ach! — rzekła — jakże mi jest dobrze!
Ursus schwycił ją za rękę i począł liczyć tętna. Nie poruszał głową, nie mówił ani słowa, ale po szybkich ruchach jego powiek widać było, że łzy powstrzymuje.
— Co jej jest? — spytał Gwynplaine.
Ursus przyłożył ucho do lewego boku Dei.
Gwynplaine natarczywie powtórzył swoje pytanie, drżąc w sobie, żeby nie usłyszeć odpowiedzi.
Ursus spojrzał na Gwynplaina, potem na Deę. Był jak śmierć blady.
— Musimy się znajdować w tej chwili na wysokości Canterbury — rzekł tylko. — Niedaleko już stąd do Gravesendu. Całą noc mieć będziemy pogodę. Niema się co obawiać napaści na morzu, gdyż okręty wojenne znaj-