Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I to wyszedł znieważony. Znieważony przez kogo? Przez własnego brata.
I oto, z tego śmiechu wyszedłszy, z tym policzkiem na twarzy, niby ptak zraniony w gnieździe, szukając schronienia, nienawiści się wydarłszy, żeby znów miłość odzyskać, cóż znalazł za powrotem? Ciemności. Wpośród nich nikogo. Wszystko tam znikło. Ciemności te zestawiał z marzeniem, którem się kołysał, bez tchu prawie spiesząc. Cóż za zapadlisko! Gwynplaine stanął nagle na tej straszliwej krawędzi, poza którą próżnia już jest tylko. Ze zniknięciem Green-Boxu, niejako mu w oczach przepadł świat cały. W duszy jego coś się zatrzasnęło.
Dumał.
Co się tu stać mogło? Gdzież się oni podziali? Widocznie ich porwano. Przeznaczenie jednocześnie na Gwynplaina wielkością się zwaliło, na nich zaś zniweczeniem. Rzecz jasna jak na dłoni, że ich więcej nie ujrzy. Zaradzono temu wszelkiemi sposoby. Bowiem widocznie nie dla czego innego uprzątnięto cały rynek do czysta, jak tylko ażeby nikt nie pozostał, od kogoby się choć cośkolwiek dowiedzieć można. Nieubłaganież tu wszystko w puch rozniesiono! Taż sama straszliwa siła, podczas kiedy jego w Izbie lordów miażdżyła, ich, w lichem ich nawet schronieniu, dosięgnąć zdołała. Byli straceni. Dea była stracona. Stracona dla niego. Na zawsze. Potężne nieba! Cóż się z nią stało? A jego tu nawet nie było dla jej obrony.
Czynić tysiączne przypuszczenia co do losu nieobecnych a drogich nam istot, jest to dobrowolnie na torturę się skazywać. Gwynplaine całą duszą oddawał się tej męczarni. Niby z coraz nową wymyślnością, coraz nowemi udręczając się domysłami, ryczał od bólu w własnej głębi.
Poprzez tłumne następstwo najmocniej dojmujących przypuszczeń przywodził sobie na pamięć widocznie bardzo złowrogiego w tem wszystkiem człowieka, który mu się był nazwał Barkilphedrem. Człowiek ten wypisał mu na mózgu coś dziwnie ciemnego, co dopiero teraz na jaw wychodziło; coś nakreślonego tak straszliwym atramentem, że obecnie głoski ogniem pałały, i czytając olśnionym wzrokiem te wyrazy zagadkowe, dopiero