Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— W tym wieku — pomyślał sobie Gwynplaine — człowiek śpi twardo, jak kamień.
Zapukał tedy mocniej znowu. Ale i tym razem ani znaku życia. Zakołatał jeszcze mocniej, i to po dwakroć, ale również bezskutecznie. Wtedy z pewnym niepokojem podszedł ku drzwiom gospody i poruszył klamką. Nikt na to nie odpowiedział.
Pomyślał sobie, nie bez pewnego już tym razem dreszczu:
— Gospodarz w wieku to już człowiek. Wyrostki twardy sen miewają, a starcy ciężki. No, trzeba będzie mocniej zakołatać.
Na dobre już w drzwi uderzył. Przywiodło mu to na pamięć odległe wspomnienia — przybycie do Weymouthu, kiedy, jeszcze małym będąc, mniejszą od siebie Deę niósł na rękach. Uderzył wreszcie co się zowie gwałtownie, całkiem już po lordowsku.
Ale dom, jak i wprzódy, niemym pozostał.
Czuł, że go rozpacz ogarniać zaczyna.
Odłożył wreszcie na bok wzgląd wszelki i począł wołać:
— Niklessie! Govicum!
Jednocześnie spoglądał w okna, żeby widzieć, czy się gdzie światło nie zjawi. Ale nigdzie nic. Ani światła. Ani głosu. Ani choćby szmeru. Podszedł ku wjezdnej bramie i uderzył w nią piętą, i wreszcie wstrząsnął nią z całej siły, wołając:
— Ursusie! Homo!
Wilk nawet nie szczeknął.
Lodowaty pot wystąpił mu na czoło.
Rzucił okiem wkoło siebie. Noc ciemna była, nie brakło jednak gwiazd, przy których świetle jako tako rynek obejrzeć było można. Ujrzał rzecz niepojętą. Rynek, jak zajrzałeś okiem, całkiem był pusty. Na całej przestrzeni jarmarcznego placu nie było już ani jednej budy. Ani znanego mu tak dobrze cyrku. Ani namiotu. Ani choćby przejezdnego wozu. Cały ten przemysł wędrowny o najróżnorodniejszych zgiełkach, który niedawno temu roił się tam, jak mrowisko, obecnie ustąpił miejsca jakiejś dzikiej, czarnej próżni, wymiecionej do czysta. Wszystko gdzieś stamtąd poprzepadało.