dem. Głęboka to igraszka! Czyja? Czegoś nieznanego. Zadrżyjmy wszyscy! Milordowie! Cały nieba błękit jest po waszej stronie. Całego tego niezmierzonego świata ogromu świąteczną tylko oglądacie szatę; ale dowiedzcie się, że są tam i powszednie cienie. Wśród was nazywam się lord Fermain Clancharlie, ale właściwą moją nazwą jest Gwynplaine — imię biedaka! Nędzarz jestem, Wykrojony z materjału wielkości praypadkowem woli wyższej upodobaniem. Oto moje dzieje. Są wśród was tacy, co znali mojego ojca; jam go nigdy nie znał. Stroną swą średniowieczną łączy się on z wami, jam mu pokrewny od strony wygnania. Bóg nieomylnie tylko działa. W otchłań rzucony zostałem. Poco? Abym dno jej zbadał. Nurek jestem, który z tej głębi prawdy perłę wynosi. Mówię, bo wiem. Wysłuchać mię musicie. Wycierpiałem. Wypatrzyłem, O, niedola nie czcze to słowo. Ubóstwo — jam w niem wzrósł; chłód — jam w nim drżał; głód — jam z niego przymierał; pogarda — jam ją znosił; trąd jam go doznał; upokorzenie — jam je ze łzami połykał. A teraz wyrzucę je z siebie i wszystkie te nędze u stóp się wam rozbryzną i rozpłyną. Wahałem się nimem przyszedł na miejsce, na którem teraz jestem, gdyż mam gdzieindziej inne obowiązki. I nie tu jest moje serce. To co się we mnie działo nie obchodzi was; gdy człowiek, którego nazywacie wodnym od Czarnego Pręta, przyszedł po mnie z polecenia kobiety, którą zwiecie królową, chciałem przez chwilę odmówić. Ale wydało mi się, że ukryta ręka Boga pcha mię w tę stronę, i usłuchałem. Poczułem, że trzeba, bym wszedł pomiędzy was. Dlaczego? Z powodu moich wczorajszych łachmanów. Bóg mię zmieszał ze zgłodniałymi, bym przemówił wśród sytych. O, miejcie litość! Oh, nie znacie tego strasznego świata, do którego myślicie należeć; tak wysoko, jesteście nazewnątrz; ja wam powiem, co to jest. Doświadczenie mam. Przychodzę z pod ucisku. Mogę wam powiedzieć ile ważycie. O, wy panowie, czy wiecie czem jesteście? Czy widzicie, co robicie? Nie. A! Wszystko jest straszliwe. Nocy jednej, burzliwej nocy, mały, opuszczony, osierocony, sam pośród niezmiernego stworzenia, wszedłem w tę ciemność, którą wy nazywacie społeczeństwem.
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/286
Wygląd