Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
KSIĘGA SZÓSTA
ROZLICZNE STRONY URSUSA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Co odludek mówi.

Spostrzegłszy Gwynplaina znikającego w drzwiach więzienia Southwarku, Ursus zdrętwiał w swojej kryjówce. Długo mu jeszcze brzmiało w uszach zgrzytanie zamków i wrzeciądzów, wyglądających niby radosne wycie więzienia, pochłaniającego nędzną ludzką istotę. Czekał jeszcze czas jakiś. Ale na co? Wyglądał jeszcze. Ale czego? Te drzwi nieprzebłagane, raz się zatrzasnąwszy, niezaraz się otwierają; drętwieją one swoją zastałością w ciemnościach, i skutkiem tego ruchy mają nader trudne, zwłaszcza ilekroć idzie o wyswobodzenie; wejść niemi i owszem, ale wyjść to co innego. Ursus wiedział o tem dobrze. Przestać jednak wyczekiwać niezawsze od woli naszej zależy; czekasz nieraz mimo twej chęci; czyny, które spełniamy, wywiązują z siebie pewną nabytą rozmachem siłę, która trwa nawet dłużej od przedmiotu jej działania, która nas owłada i trzyma w swojej mocy, długo jeszcze zmuszając lgnąć do tego, co jest odtąd bezcelowem. Bezpożyteczne to całkiem czatowanie, niedołężne stanowisko, przez które mniej więcej każdy z nas przechodził przy sposobności, czysta czasu strata, przykuwająca całą uwagę do rzeczy zdawna znikłej bez śladu! Niema człowieka, któryby się wybiegał od podobnie bezwiednych wrytości. Upierasz się przy tem z pewną roztargnioną zawziętością. Sam nie wiesz, czemu się trzymasz miejsca, w którem stoisz, a jednak się go trzymasz uparcie. To, coś czynnie rozpoczął, biernie ciągniesz dalej. Jest to wyczerpująca wytrwałość, z której wychodzisz przygnębiony. Ursus, jakkolwiek niezbyt podobny