Przejdź do zawartości

Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niem maczugi losu. Niespodziane ogłusza człowieka, tak jak obuch byka. Franciszek Albescola, ten sam, który wyrywał tureckim portom ich żelazne łańcuchy, pozostał, gdy go wybrano papieżem, dzień cały bez przytomności. A przecież od kardynała do papieża skok jest mniejszy niż od hecarza do para Anglji.
Nic tak gwałtownego, jak strata równowagi.
Kiedy Gwynplaine, przyszedłszy do siebie, oczy otworzył, noc była. Znalazł się siedzącym w głębokiem krześle, w pośrodku obszernej komnaty, mającej wybite ściany, sufit i posadzkę szkarłatnym aksamitem. Tak jest, stąpało się tam po aksamicie. Stał obok niego z gołą głową ten sam brzuchaty człowiek w podróżnym płaszczu, który był wyszedł z poza słupa w katowni Southwarku. Prócz niego nie było więcej nikogo. Tuż obok siedzenia znajdowały się dwa stoły, a na nich sześcioramienne płonące świeczniki. Na jednym z nich leżała szkatułka i różne papiery, na drugim zimne wykwintne przekąski na złocistym półmisku, oraz napoje w kryształowych flaszach.
Poprzez szyby długiego, idącego od posadzki aż po sufit okna, na tle pogodnego nieba nocy kwietniowej, zarysowywała się zewnątrz półkolista kolumnada, otaczająca dziedziniec z krużgankiem o trzech bramach; z tych środkowa, jako wjezdna, była najobszerniejsza; po prawej, przeznaczona dla konno przyjeżdżających, o wiele już mniejsza; po lewej zaś, dla pieszo przychodzących, bardzo już mała. Bramy te były pozamykane kratami, których złocone końce iskrzyły się w ciemności, ponad najwyższą zaś znajdowały się rzeźby wyniosłe. Kolumny, jak się zdaje, były z białego marmuru, podobnież jak i posadzka dziedzińca, błyszczały bowiem śnieżnemi zarysami na ciemnem tle nocy. Środkiem posadzki kunsztownie poukładane płyty stanowiły rodzaj mozajki, której przedmiotu niepodobna było odgadnąć w pomroku; przy dziennem jednak świetle byłaby się tam ukazała olbrzymia tarcza herbowa, troskliwie wypracowana na sposób florencki. Tu i owdzie krzyżowały się gzygzaki poręczy, należące do rozlicznych schodów, prowadzących, bądź na krużganki, bądź w głąb ogrodu. Ponad dziedzińcem piętrzyły się. niewyraźnie, ginąc w mgłach nocnych, najroz-