Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.1-2.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Como dices que le llamas?
— El Sabio.
— En vuestro tropa, que esta?
— Esta lo que esta.
— El gefe?
— No.
— Pues, que esta?
— La alma.
Po tej rozmowie rozłączyli się, każdy wracając do swoich myśli, i wkrótce potem Matutina całkiem wypłynęła z zatoki.
Niebawem dały się uczuć szerokie kołysania fal pełnego morza.
Woda w przerwach piany okazywała się mętna i jakby gęstawa; jak oko sięgało, bałwany, przewalające się ciężko, przy skąpej światłości zmroku miały podobieństwo do rozpływów żółciowych. Tu i owdzie toń, roztaczająca się płasko, przedstawiała niby pryśnięcia w gwiazdę, jak się to zdarza na szybie, w którą uderzono kamieniem. W ogniskach tych pryśnięć, stanowiących wirujące lejki, drgały fosforyczne odblaski, dość podobne do tego kociego chłonięcia znikłej już słonecznej jasności, którą podziwiać można w źrenicach sowy.
Matutina tymczasem, jako prawdziwie dzielna pływaczka, przebyła dumnie straszliwe podskoki u ławy Chambours. Ta ława Chambours, nieustająca nigdy zapora u wyjścia z zatoki Portlandzkiej, nie jest jednak bynajmniej poprzecznym wałem; jest to po prostu amfiteatr.
Wyobraźmy sobie cyrk z odsypów piaszczystych pod wodą, którego stopnie powypłukiwane zostały przez wirowe kręgi podmorskie w samym jego środku; krągłą i całkiem symetryczną arenę, głęboką na wysokość góry